sobota, 30 kwietnia 2016

Pamiętnik zdziadziałego rowerzysty

Bujam się wygodnie w fotelu, popijam piwo przegryzając ciastkami i dumam nad utraconymi mięśniami, które złośliwy los zdaje się w całości zastąpił tłuszczem. Mógłbym robić za pomnik lenistwa. Niemniej widok rowerzystów mijanych codziennie na ulicach (i chodnikach!) zaczął powoli procentować i przymierzam się do wznowienia treningów. Los pokarał mnie pracą, która uniemożliwia przyjazdy rowerem (to akurat bardzo dobry temat na wpis - "jak nie wybierać pracy - 3 złote rady". Lub coś takiego...), więc jedyna nadzieja w trenażerze na balkonie. Tak - kupiłem sobie jakiś czas temu taką maszynę tortur i teraz patrzy na mnie z wyrzutem. Żeby było bardziej na wypasie zamontowałem w nim mój na poły karbonowy rower i ruszyłem (oczywiście po zamontowaniu odpowiedniej opony - bez tego nie ma co nawet startować). Po 25 minutach myślałem, że umrę. Na szczęście jakaś dobra dusza podesłała mi linka do najgłupszego filmiku na świecie i tak dotrwałem do 45 minuty. Pomyśleć, że na tym samym przełożeniu jeździłem niedawno 50km i nogi były świeże. Na chwilę obecną wniosek jest taki, że trzeba zmienić zębatkę na kole, bo co z tego, że trenażer ma 6 stopni oporu jak przy stopniu wyższym niż 1 nogi przestają kręcić.

Mam nadzieję, że za miesiąc-dwa będę mógł zaraportować jakiś sensowny progres. Tymczasem, żeby zapewnić wszystkim nieco rozrywki, postaram się naskrobać coś o rozwiązaniach technicznych do zamocowania telefonu/tabletu do kierownicy rowerowej. Jak się domyślacie - ma to na celu umilenie sobie nieco katorgi na trenażerze. Drugi temat, który zapewne niedługo będzie na tapecie to fotelik do przewozu dziecka. Ten drugi to z racji na przewożoną "zawartość" trochę bardziej poważna sprawa, więc mam nadzieję, że coś sensownego uda mi się na ten temat powiedzieć.

środa, 12 listopada 2014

Co przeszkadza w jeździe jesienią? Choroba!


Długi weekend minął i Wasz niestrudzony poszukiwacz oszczędności i nowinek rowerowych wrócił na szlak rowerowy dom<->praca. Niestety od dwóch tygodni męczy mnie (jak również pozostałych domowników) przeziębienie, więc ucierpiała na tym aktywność blogowa. Pal licho gluty cieknące z nosa, ale płaczące dziecko nie pozwala na skupienie się na "twórczości" ;-) Mam jednak nadzieję, że absurdalnie wysoka dawka witaminy C, stresu w pracy i hektolitry kawy pozwolą mi już niedługo powrócić z nowymi wpisami.

Dlatego też- nie lękajcie się, dzielnie pedałujcie przez jesienną słotę, a już niedługo na blogu masa ciekawostek.

PS: nie- regularna aktywność fizyczna nie wzmacnia odporności ;-)

PPS: żeby zachęcić Was do wdrożenia niektórych rad oszczędnościowych pochwalę się, że prowadzony przeze mnie od września eksperyment oszczędnościowy dał już 1300zł! Byłby to wynik jeszcze bardziej imponujący, gdyby nie fakt, że na części rowerowe w międzyczasie wydałem "nieco" więcej ;-)

niedziela, 2 listopada 2014

Oszczędzamy, część druga. Używki.


Długo się zastanawiałem nad odpowiednim tematem przewodnim drugiego odcinka cyklu o oszczędzaniu. Pierwotnie temat używek chciałem zostawić jako coś w rodzaju coup de grâce ostatecznie rozprawiającym się z naszym wewnętrznym demonem rozrzutności. Ale jak tu zachować umiar (i opisać przemyślenia dotyczące proszku do prania), skoro mamy światowy dzień oszczędzania. Trzeba uderzyć „z grubej rury”.

Cel

Połączymy pożyteczne z pożytecznym i postawimy sobie dwa cele. Poprawę stanu zdrowia oraz poprawę stanu portfela. A portfel posłuży nam do zakupu roweru. CO? ROWER? A czemu nie! W końcu miało być „z grubej rury”. Zauważcie jednak, że nie mówię jaki to rower. W zależności od determinacji w oszczędzaniu oraz w zależności od tego, jakie kwoty obecnie przeznaczacie na używki, rozpiętość może być spora. Ale nie ubiegajmy faktów. Więcej na ten temat- w podsumowaniu.

Horyzont czasowy

Realizacja ambitnych celów wymaga czasu. Tutaj mówimy o poważnej zmianie przyzwyczajeń i nawyków- dajmy sobie czas, by w pełni docenić owoce naszej pracy. Proponuję spotkanie za rok- w następny światowy dzień oszczędzania na podsumowanie.

Sposób

Palisz? Przestań!

Pijesz? Pij mniej!

Z uwagi na fakt, iż strona ta adresowana jest do wszystkich entuzjastów rowerów, także tych nieco młodszych- nie będę odnosił się tu to innych używek. Są to jednak (najczęściej) używki droższe niż wspomniane powyżej, więc tym bardziej warto zastanowić się nad zmianą przyzwyczajeń.

Analiza

Zacznijmy od palenia papierosów (palenie głupa nic nie kosztuje, więc pomijamy je w naszej analizie).

Paczka papierosów kosztuje ok. 14zł. Zakładając, że palisz, drogi czytelniku, 5 papierosów dziennie i płacisz za swojej papierosy z własnej kieszeni, nałóg kosztuje Cię 105zł miesięcznie. Gdybyś, drogi czytelniku, palił 3, 7 lub 10 papierosów dziennie, to miesięczny koszt z tym związany wyniósłby odpowiednio 63zł, 147zł, 210zł.

Palenie papierosów wpływa bardzo negatywnie na kondycję, zwiększa ryzyko wystąpienia wielu różnych poważnych chorób, truje najczęściej osoby postronne i śmierdzi. Proponuję zatem przestać już od dziś!

Poniższa tabela przedstawia kwoty, które możemy zaoszczędzić rzucając ten nałóg.



A ponieważ nie znam osoby, która byłaby abstynentem, a jednocześnie paliła papierosy, to potraktujmy kwoty z tej tabeli jedynie jako dobry początek.

Teraz płynnym ruchem przechodzimy do tematu alkoholu.

Nie jestem radykałem, który każe Wam przestać pić. Nie dlatego, że jest to zdrowe (bo nie jest), nie dlatego, że tanie (bo nie jest), ani też dlatego, że jest neutralne dla kondycji (bo nie jest). Po prostu nie jestem hipokrytą i czułbym się nieco głupio doradzając odstawienie alkoholu samemu popijając przy pisaniu tego wpisu piwo. Przejdźmy jednak do rzeczy i zastanówmy się ile można zaoszczędzić na tym obszarze używkowej konsumpcji.

Bo, że można, to zorientowałem się próbując podliczyć liczbę piw wypitych podczas mistrzostw świata w piłce nożnej. Ostrożne szacunki wskazują na ok. 50. Przy średniej cenie rzędu 3,50zł za butelkę (a pewnie wyższej, bo nie oddaję butelek tylko wyrzucam do śmieci) daje to kwotę prawie 180zł w ciągu jednego tylko miesiąca. A jak policzymy lepsze piwo? A jakbym pił w knajpie? Strach pomyśleć ;-)

Weźmy do naszej analizy 3 osoby (podobieństwo do żyjących, znanych mi osób jest zupełnie przypadkowe i niezamierzone). Osoba A w swojej ocenie praktycznie w ogóle nie pije alkoholu. Raptem kieliszek wina do obiadu, w weekend góra dwa. A, że dziwnym trafem A jada obiad codziennie, to i codziennie takowy kieliszek wypija. Zanim jednak oskarżymy A o rozrzutność, zauważmy, że jada owe obiady w domu, a zatem i w domu spożywa wino. Ile to kosztuje? Zakładam, że A wypija w ten sposób dwie butelki wina tygodniowo. Średnia cena spożywanego przez A trunku, to „raptem” 25zł za butelkę (nie, A zdecydowanie nie jest rozrzutną osobą), więc łatwo policzyć, że miesięcznie wydaje na alkohol ok. 215zł. W skali roku 2600zł.

B jest miłośnikiem sportów i smakoszem piwa. Co weekend do meczu wypija 2 piwa, w tygodniu jeszcze jedno, góra dwa (liga mistrzów, siatkówka, itp., itd.). Dodatkowo B co miesiąc chodzi z kolegami na piwo na mieście (4szt. w cenie „miastowej”). Ileż to drogi B przepijasz? Jak nic wychodzi 90zł miesięcznie, czyli prawie 1100zł rocznie.

C pija trunki wszelakie, głównie jednak te mocniejsze. Szczególnie w weekend, gdy C imprezuje. C szacuje, że podczas weekendowego melanżu spożywa 2 piwa (sklepowe), 2 drinki (domówka), 4 drinki (klub). Przy tym 3 piwa w tygodniu wydają się zupełnie niczym. Szczególnie, że C pija raczej te tańsze, puszkowe. Krótka kalkulacja i voila: C wydaje miesięcznie na alkohol 225zł, co w skali roku daje 2700zł.

Nie próbuję nawet proponować niczego w rodzaju „tańszych zamienników”, czy namawiać do picia w domu przed wyjściem na imprezę ;-) Z pewnością jednak zgodzicie się ze mną, że zarówno A, B jak i C spokojnie mogliby (z pożytkiem dla zdrowia) ograniczyć ilość wypijanego przez siebie alkoholu i zaoszczędzić powiedzmy te 50% wydawanych nań kwot. To samo dotyczy weekendowych degustatorów koniaku, miłośników polskiej wódki, czy popijających co drugi dzień dżin z tonikiem. Nie zapominajmy o starej chińskiej mądrości mistrza Chio: „kto browar tankuje, ten chipsy pochrupuje”. A chrupki są niezdrowe i drogie :-)

Sekcję alkoholową podsumujmy następującą tabelką pokazującą ile zaoszczędzili, w skali roku, alter ego naszych bohaterów, którzy piją połowę tego co A, B i C.



Podsumowanie

Kwoty, które można oszczędzić dzięki silnej woli w opisanych dziś obszarach są spore, ale bardzo zróżnicowane. Od 550zł niepalącego piwosza, aż po ponad 3000zł palącego miłośnika wina.

O ile za 3000zł można kupić, lub złożyć bardzo fajny rower, to za 550zł będzie to znacznie trudniejsze. Obok listy części i gadżetów rowerowych, które polecam planuję również zamieścić na blogu listę rowerów, które mogą służyć jako inspiracja w różnych kategoriach cenowych. Obie te listy już niedługo (prace trwają).

To, co przy oszczędzaniu jest bardzo ważne, a co podkreślają zarówno reklamy („a ile z tego bla bla bla”), jak również kawały (google: „kawał palenie porsche”), to faktyczne odkładanie zaoszczędzonych pieniędzy. Co z tego, że pozbawicie się przyjemności płynącej z czwartego piwa z kolegami w piątek, jeśli wydacie zaoszczędzone pieniądze na kebaba w sobotę, czy DVD z nową polską komedią. Zachęcam wszystkich, którzy zdecydują się podjąć wyzwanie (czy to wodne z części pierwszej cyklu o oszczędzaniu, czy używkowe z niniejszej), aby regularnie zapisywały swoje postępy i odkładały zaoszczędzone pieniądze (konto oszczędnościowe, skarbonka, subkonto, skarpeta, materac, sejf – wszystko jedno). A już za kilka miesięcy, czy za rok będzie można wydać je, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, na rower :-) Czego sobie i Wam życzę!

czwartek, 30 października 2014

Światowy dzień oszczędzania!


Obchodzimy dziś światowy dzień oszczędzania. No dobrze- formalnie 31 października, ale już dziś w niektórych mediach temat oszczędzania pojawił się w pełnej krasie. Co warto zauważyć- wszyscy podkreślają, że na oszczędzaniu się teraz traci.

Jak to? Jak żyć? Wydawać na byle co? Z pewnością nie na byle co! Nie chodzi oczywiście o to, że błędem jest oszczędzanie na zbędnych wydatkach. Po prostu odkładanie ich na niskooprocentowane konto nie ma sensu. Obecnie bankowe lokaty są równie atrakcyjne jak stary materac. Założona przeze mnie ostatnio lokata z dzienną kapitalizacją daje po odjęciu podatku jakieś 40 groszy. Wow! Można wprost oszaleć ze szczęścia ;-)

Rozwiązanie? Jest proste- przeznaczyć zaoszczędzone środki na sensowne wydatki. Np. na rower! :-) Już niedługo lista kilku inspiracji co do tego, co warto (moim skromnym zdaniem) kupić. A żeby uczcić światowy dzień oszczędzania- kolejna część cyklu o rowerowym oszczędzaniu najpóźniej w ten weekend.

środa, 22 października 2014

Nowe siodełko, nowa sztyca? Oszczędzamy!

Dziś pierwsza część cyklu o oszczędzaniu. Celem jest nowe siodełko i sztyca na wiosnę. Na jedno i drugie oszczędzamy na wodzie. Dlaczego? Ponieważ z rana przyatakował mnie SPAM o braku wody w Afryce (wystarczyło podać maila przy wpłacie na jakiś cel dobroczynny i voila: jestem regularnie informowany o klęskach głodu, tajfunach, epidemiach malarii, lokalnych konfliktach zbrojnych, braku wody, itd.).

Cel

Przyjmijmy, że dla Pań będzie to siodełko Selle Italia Diva Gel Flow (pi razy oko 280zł), dla Panów Man Gel Flow (w tym samym sklepie 265zł). Mamy zatem jasność co do tego ile musimy zaoszczędzić.

Co do sztycy - spróbujmy coś z włókna węglowego. Np. Accent Lite Carbon za ok 200zł, lub dla amatorów mocnych wrażeń tzw. "Chińczyk" za 130zł. Mam w domu dwie sztyce, które można zaliczyć do tej drugiej kategorii i jestem jak dotąd bardzo zadowolony.

Horyzont czasowy

Część osób swoje rowery schowała już do piwnicy, część przygotowuje się do walki z jesienno-zimowym żywiołem. To czas zakupu błotników, czy lepszych opon, a nie siodełka. Co innego na wiosnę, na nowy sezon. Powiedzmy zatem, że zakupu chcemy dokonać w połowie kwietnia 2015. Daje nam to nieco ponad 5 miesięcy, żeby zebrać wymaganą kwotę.

Sposób

Woda- to już ustaliliśmy. Ale ponieważ oszczędzamy na dwie części, to i zaatakujemy z podwójną mocą. Na siodełko będziemy oszczędzali ograniczając wydatki na wodę butelkowaną, a na sztycę zakręcając wcześniej kran pod prysznicem.

Analiza

Czy to ma prawo się udać? Policzmy i sprawdźmy, w końcu nic nie podcina tak skrzydeł, jak wysiłek idący na marne!

a) woda w butelkach
Jeśli pijesz butelkowaną, poniższe zestawienie pokazuje, jakiego rzędu wielkości kwoty przeznaczysz na to do połowy kwietnia. Od razu widać też jaki jest potencjał oszczędnościowy ukryty w tych zgrzewkach wody, które targamy ze sklepu do domu.


Co proponuję? Zrezygnowanie z wody butelkowanej na rzecz wody z kranu. Nie możesz? Boisz się? Zastanów się nad kupnem tańszej (jakkolwiek by to głupio nie zabrzmiało w kontekście wody mineralnej- "niemarkowej"). Ile oszczędzimy w analizowanym okresie?
Jeśli nie pijemy dużo wody (lewa część obliczeń), nie kupujemy na mieście wody w małych butelkach i mieszkamy w miejscu, gdzie woda z kranu nie nadaje się do picia, to możemy zaoszczędzić około stu złotych zmieniając markę kupowanej wody. Nie starczy na siodełko, ale może wraz z drugim sposobem na wodne oszczędzanie uzbierasz na sztycę? A może przeznaczysz tę kwotę na zestaw oświetlenia? Wielka lista rzeczy do roweru, które polecam- w przygotowaniu.
Jeśli pijemy więcej wody (lub częściej kupujemy ją w pobliskim spożywczaku) i jesteśmy w stanie przerzucić się na kranówkę, to zaoszczędzimy ok 300zł. Spokojnie starczy na siodełko. A jeśli zdarza nam się często kupować wodę na mieście- to być może uda się dorzucić jeszcze z 50-100zł. Wychodzi na to, że niektórym wystarczy rezygnacja z wody w butelkach, a siodełko wraz ze sztycą samo się kupi!

b) woda w kranie
Zastanawialiście się ile wody zużywacie codziennie w domu? W szczególności- ile wody zużywacie podczas codziennych kąpieli? Na potrzeby tego wpisu potentegowałem nieco w głowie i policzyłem to za Was. Oczywiście- są to, jak zawsze, szacunki. Ale do rzeczy!

Zakładam, że myjemy się codziennie. Wiem- w naszym kraju jest to założenie nad wyraz ryzykowne (potwierdzą to osoby korzystające z komunikacji miejskiej), ale szczególnie wśród osób aktywnych fizycznie powinien być to standard. Liczymy tylko kąpiele/prysznice w domu (jeśli więc, tak jak ja, bierzecie prysznic także po przyjechaniu do pracy- nie uwzględniajcie tego w wyliczeniach). Ile możemy zaoszczędzić? Wszystkie wyliczenia zamieściłem na grafice poniżej. Ale zmiana przyzwyczajeń i zamiana kąpieli na prysznic, to już ponad 100zł oszczędności w rozpatrywanym okresie. Zamiana prysznica na prysznic oszczędny (krótkie zmoczenie, namydlenie, krótkie spłukanie), to również oszczędność rzędu 100zł. W ekstremalnym przypadku- zaoszczędzić możemy ponad 250zł (zamiana kąpieli w wannie na oszczędne prysznice codziennie).

Co proponuję? Zmierzcie swoje zużycie wody, zobaczcie, gdzie jesteście, a następnie wybierzcie pasujący Wam model. Później pozostaje już tylko śledzenie jak rosną oszczędności. Damy radę kupić sztycę? Większość osób powinna być w stanie zaoszczędzić wymaganą kwotę.


Jest jeszcze jeden aspekt, na który warto zwrócić uwagę. Pomyślcie jak by to było, gdybyście musieli nosić wodę w 20L baniaku przez kilka(naście) kilometrów. Czy chciałoby się Wam latać w te i z powrotem 5 razy tylko po to, żeby się wykąpać? Pewnie dalibyście radę wykąpać się z wykorzystaniem małej miski wody. Marnujemy w Polsce mnóstwo wody, która w innych częściach globu jest dobrem luksusowym. W dodatku- kąpiemy się w wodzie pitnej! A przy okazji- może nadwyżkę zaoszczędzonych pieniędzy przeznaczyć na pomoc tym pozbawionym pitnej wody? I ciekawy link (do firmy, z którą nie jestem w żaden sposób powiązany): http://www.lifesaversystems.com/

Jako motywacja, oto efekt jakiego możecie się spodziewać się w kwietniu:


poniedziałek, 20 października 2014

Bez przerzutek = bez problemów? Single speed w akcji w miejskiej dżungli.

[Uwaga: niniejszy wpis zawiera stosunkowo dużo technikaliów. Osoby, których to nie interesuje proszone są o czytanie co drugiego wiersza.] Przerzutki w rowerze. Używam ich od tak dawna, że idea roweru pozbawionego możliwości zmiany biegów wydawała mi się z początku niezwykle ograniczająca. W końcu po coś je wymyślono! No właśnie - po co one właściwie są w rowerze? Przydają się na przykład w górach, na stromych podjazdach. Ale budowałem przecież rower z myślą o dojazdach do pracy. Mieszkam pod Warszawą, na mazowszu - terenie w większości płaskim jak deska do prasowania. Myśl, która mi przyświecała była prosta- zbudować coś, co będzie jeździć szybko po utwardzonych nawierzchniach, będzie lekkie i nie będzie wymagało zbyt wiele pracy. Czyszczenie, smarowanie, regulacja- lubię pracę przy rowerze, ale na spokojnie, gdy mam czas. Codzienna jazda do pracy wymaga czegoś pancernego, zawsze gotowego do jazdy i odpornego na zaniedbania. Poza tym miało być tanio, a przerzutki i manetki przecież swoje kosztują. W takich oto okolicznościach padła decyzja o budowie roweru o jednym przełożeniu.

W piątek po powrocie do domu strava dała znać, że mojemu nowemu rowerowi stuknęło 2000km. To chyba wystarczająco, aby móc napisać dwa słowa recenzji idei roweru single speed. Czy to rower, który można polecić każdemu? Jakie są jego zalety? Jakie wady? Postaram się odpowiedzieć, w zupełnie subiektywny sposób, na te pytania.

Zacznijmy od kosztów budowy- w końcu to blog o tematyce rowerowo-finansowej. Kompletną grupę Shimano 105 (tak, mówimy o rowerze szosowym; wybrałem 105tkę do porównania, bo zastosowane przeze mnie części są mniej więcej z tej półki) można kupić za jakieś 1600 złotych. Na hamulce, klamki, korbę, wkład suportu, łańcuch, zębatkę tylną, napinacz do łańcucha i linkę do hamulca wydałem ok 700 złotych. Gdyby nie fakt, iż posiadana przeze mnie rama wymagała napinacza (o tym także dalej), to byłoby jeszcze z 50 zł taniej. Rower bez przerzutek prowadzi zatem 1:0.

To teraz waga. Wydawać by się mogło, że w tej kategorii będzie knock-out i bezsprzeczne zwycięstwo roweru bez przerzutek. A jak wyszło? Jest ok 600 gramów lżejszy. Dużo? Niemało, ale spodziewałem się większej różnicy. Ale po pierwsze- to nie rower dla kamikadze, czyli ostre koło bez hamulców (hamulce+klamki+linki=750 gramów). Po drugie- żeby rower był trwały i odporny zastosowałem gruby łańcuch i zębatki. A przy okazji, konsekwencją wybrania takiej, a nie innej korby było zastosowanie wkładu supportu na kwadrat (czyli cięższego). Aha - wspominałem już o napinaczu do łańcucha? Dodatkowe 110 gramów! Niemniej jednak- rower bez przerzutek prowadzi 2:0. Takie nieco wymęczone 2:0- trochę jak Polska z Niemcami ;-)

Kultura pracy i niezawodność. Tutaj oczywiście na przykładzie konkretnego roweru, który zbudowałem. Otóż przede wszystkim- nie róbcie tego błędu i nie zabierajcie się za rower single speed z ramą przystosowaną tylko do przerzutek. To był mój błąd, którego szczerze żałuję. Napinacz łańcucha to zło. Mimo, iż kupiłem chyba nienajgorszy, to kulturą pracy nie może równać się z dobrą przerzutką. Wyprzedzając nieco resztę tekstu- to jedyna rzecz, która psuje całość od strony technicznej. Ale wracając do głównego wątku- gruby łańcuch sprawia wrażenie pancernego, mechanizm korbowy wprost z roweru torowego jest nie do zajechania. Jest to mówiąc krótko napęd na lata. W przypadku, gdy mamy ramę, gdzie możliwa jest regulacja położenia tylnego koła "przód-tył" i nie potrzebujemy napinacza, zbudujemy rower odporny jak czołg. Pomimo moich narzekań- rower po 2 tysiącach kilometrów jeździ nadal jak na początku. Za potencjał kolejny punkt, za realizację- punkt dla przeciwnika. Rower bez przerzutek prowadzi 3:1.

Przyspieszenie, prędkość. Nie, nie i jeszcze raz nie. To nie jest rower na którym ruszymy ze świateł jak błyskawica. Każde hamowanie będzie Was irytowało, gdyż ponowne rozpędzenie roweru wymaga włożenia sporej pracy. To może prędkość maksymalna to rekompensuje? No też nie. Przy obecnym przełożeniu jakie mam (46x14, korba 165mm) ok 45km/h jest dla mnie absolutnym limitem. Prędkość maksymalna, którą da się utrzymać na dłuższym odcinku (np 3km), to okolice 35km/h. Rower z przerzutkami umożliwiłby [uwaga: to mój szacunek] jakieś 20% lepsze wyniki. Uwaga praktyczna jest jednak taka, że w mieście i tak poruszać się będziemy z prędkościami pomiędzy 20, a 35 kilometrów na godzinę, więc dobrze dobrane przełożenie powinno pokryć 90% potrzeb. Niemniej jednak będziecie wyprzedzani przez posiadaczy rowerów z przerzutkami- sorry Winnetou. Więc nawet jeśli wzmocnimy taką jazdą nogi - rower bez przerzutek kontra reszta świata 3:2. Hm, a ponieważ nie lubię, gdy wyprzedzają mnie inni rowerzyści, to 3:3.

Przyjemność z jazdy. To sprawa wysoce dyskusyjna i arcy-subiektywna. Jest to z pewnością pewnego rodzaju powrót do przeszłości, do czasów pierwszego roweru z dzieciństwa, wigry 3, czy bmx'a. Ale z drugiej strony, jak komuś przerzutki nie przeszkadzają i nie musi myśleć o ich używaniu, to chyba wielkiej różnicy nie ma. Moim zdaniem trudno w tej kategorii wyłonić jasnego zwycięzce. Wynik 4:4.

Podsumowując: jazda na rowerze bez przerzutek może być bardzo przyjemna, a rower taki posłuży nam bardzo długo. Tracimy jednak na uniwersalności i wygodzie. Jeśli ma to być nasz jedyny rower, to warto moim zdaniem zdecydować się jednak na coś z przerzutkami (do miasta- np. przerzutki w piaście).

PS: A co do kosztów- w końcu to blog o tematyce rowerowo-finansowej (nie wiem, czy kiedyś już o tym nie wspominałem), to... przestałem w pewnym momencie liczyć, ale uwzględniając narzędzia, które musiałem dokupić, koszty przesyłki dla wszystkich części, itd. oszacowałbym koszt całości na ok 2,5 tysiąca złotych (po ostatnim 'upgrade'dzie' o kilka nowych części z włókna węglowego należałoby doliczyć jeszcze ciut). Czyli na chwilę obecną koszt w przeliczeniu na kilometr: 1,25zł. Mam nadzieję, że pogoda pozwoli jeszcze w tym sezonie zejść poniżej złotówki :-)

piątek, 17 października 2014

Rower w cenie biletu miesięcznego? Rower w cenie siodełka!


Wyjątkowo śmieszna strona, na którą dziś trafiłem podczas przeglądania internetów: http://tinyurl.com/q55cld8 .
Jest to strona kampanii spolecznej "krec kilometry". Ta skadinad zacna inicjatywa z pewnoscią zszokuje jednak każdego prawdziwego gadżeciarza rowerowego niektórymi twierdzeniami, do których chciałbym się odnieść:

"rower kupisz za cenę biletu miesięcznego" + "do codziennej jazdy po mieście na krótkich dystansach wystarczy podstawowy model roweru, który w wersji używanej kupisz za cenę miesięcznej sieciówki, czyli niecałe 200zl"

Serce mi pęka czytając takie herezje. Czy da się kupić rower za 200zl? Tak. Da się i za 50zl. Czy takim rowerem będziemy poruszać się po mieście:
a) z przyjemnością,
b) bezpiecznie?

Nie. Zanim skomentujesz: "a mój rower kosztował xyz zł i jeździ" - ten jeden na 50 rowerów ze wspomnianej półki cenowej, który pozwoliłby na twierdzącą odpowiedz, tylko potwierdza regułę. Jeśli ktoś ma zamiar dojechać 2km do osiedlowego spożywczaka, z prędkością porównywalna do spaceru, to owszem - nie ma problemu z rowerem za 50zl (czy 100zl, czy 200zl). Jeśli jednak mówimy o regularnych trasach po kilkanaście kilometrów, w różnych warunkach pogodowych, czasami po zmroku, w tempie pozwalającym na rozsądne czasy przejazdu- nie ma takiej opcji.

A teraz spójrzmy na jeszcze jeden szczegół. Albo mówimy o jeździe na krótkich dystansach i wtedy porównujmy do ceny biletu miesięcznego wewnątrz miasta (Warszawa, ca 100zl), albo nie bajdurzmy o krótkich dystansach i porównujmy do ceny biletu sieciowego (Warszawa, ca 210zl; codzienny kilometraż > 25km).

Zastanówmy się tez, co rowerowego można kupić za 200zl:
- Kurtkę rowerowa na wyprzedaży,
- Buty do pedałów zatrzaskowych (szczególnie posiadacze nietypowych rozmiarów powinni w tej cenie cos sensownego dla siebie trafić),
- Kask,
- Dobre siodełko,
- Komplet opon,
- Komplet oświetlenia + odblaskowe akcesoria (kamizelka, opaski),
- Podstawowy zestaw narzędzi i smarów do roweru,
- Komplet (przód i tył) śrub tytanowych do przerzutek XTR, Shimano Yumeya ;)

"rezygnacja z komunikacji miejskiej na rzecz roweru to oszczędność rzędu 1500zl w skali roku"

No to ile kosztuje ten bilet? 200zł, czy 125zl? A swoja droga - rezygnacja z picia alkoholu w ciągu roku przyniesie większe oszczędności [o tym, gdzie szukać oszczędności, aby kupić wymarzona ramę z włókna węglowego - już wkrótce].

"regularnie serwisowany rower będzie kosztować Cię nie więcej niż 200zl na rok"

Nie, jeśli przyjdzie wymienić praktycznie dowolną część. A jeśli kupimy rower "po taniości", to wymieniać będziemy nie jakieś tam kółko zębate, czy łożysko, a całą część. Nie mówiąc o smarach, dętkach, klockach hamulcowych, itd. Sama coroczna wizyta w serwisie na dokładniejszy przegląd to co najmniej 100zl (Warszawa i okolice).

"samochód trafia na złom średnio po 16 latach od zakupu, rower będzie Ci służyć kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat"

No nie - kilkanaście, to zdecydowanie więcej niż 16 :-) Od siebie dodam, ze rozłożony na części rower, spakowany w specjalne próżniowe opakowanie może "posłużyć" nawet kilkaset lat. Kilkanaście lat wytrzyma dobra rama (chyba, ze będziemy mieli w tzw. międzyczasie wypadek). Znakomita większość pozostałych części roweru w tym czasie będzie musiała być wymieniona. Łańcuch? Raz na 3000km. Kaseta? Raz na 15000km. Przerzutki, piasty, szprychy, obręcze, łożyska suportu, linki? Tak - to wszystko zostanie wymienione. Czy jest to zatem ten sam rower?

Strona "kreckilometry" jest prawdziwa kopalnia tekstów wprost z repertuaru rowerowego- bez urazy- oszołomstwa. Ale ponieważ nieładnie w taki niemerytoryczny sposób odnosić się do pracy innych, pozwolę sobie na dwa słowa komentarza do co poniektórych twierdzeń.

"Poruszając się po mieście samochodem, spędzisz w korkach średnio aż 20 minut dziennie." (w domyśle: "Rower nie stoi w korkach")

A większość ludzi ma więcej niż statystyczną liczbę kończyn. Jakoś widzę istotne różnice w czasach przejazdu w godzinach szczytu i poza nimi. Owszem - czasami da się wyprzedzić samochody stojące w korku, ale nie zawsze.

"Rower jest zawsze gotowy do jazdy"

Chyba, ze się zepsuł (patrz także cytat niżej). Albo ot głupota - zeszło powietrze z dętki. Albo od dawna nie smarowaliśmy łańcucha i rzęzi jak zarzynana świnia.

"Rower rzadko się psuje"

Chyba jednak zdecydowanie częściej od samochodu wymaga interwencji mechanika (nawet, jeśli chodzi o regulacje). Z pewnością liczba wymaganych interwencji mechanicznych w przeliczeniu na kilometr jest zdecydowanie wyższa dla rowerów. Np wczoraj zaliczyłem "glebę". Nie obyło się bez strat w sprzęcie. Nie widziałem samochodów wywracających się na mokrych liściach.

"Z rowerem nie tracisz czasu na szukanie parkingu"

Parking zazwyczaj jest w tym samym miejscu, w którym był poprzednio. Malo jest mobilnych parkingów, których trzeba by szukać. Jeśli parkuje zarówno samochodem, jak i rowerem w garażu podziemnym biura, to czas jest ten sam. Samochód trzeba zamknąć, rower trzeba przypiąć.

Ponieważ nie należy ustawać w rozwoju tak ciekawych inicjatyw społecznych, od siebie proponuje "zawsze, gdy jedziesz rowerem pogoda jest ładna".

Miłego, rowerowego weekendu! A od przyszłego tygodnia bierzemy się za temat oszczędzania :-)